Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XXVII

79 262  
231   25  
Współlokatorzy - jak to para - lubią sobie czasami razem wziąć kąpiel. Wiadomo o jaką kąpiel chodzi. Świece, muzyka, pianka i ogólnie takie takie.

Trwa to przeważnie godzinę, półtorej, czasami dwie.

W czym problem?

Problemy są trzy.

Po pierwsze mamy łazienkę i toaletę w jednym pomieszczeniu. Zdarza się, że człowieka po prostu natura przyciśnie, a wtedy na stukanie i prośby o zwolnienie przybytku gruchająca parka owszem, zareaguje, ale po jakichś 30-40 minutach.

Takie sytuacje zdarzają się często, albowiem - tu przechodzimy do punktu drugiego - kąpiele takie nasza parka robi sobie codziennie. Nie, to nie pomyłka. Co-k*wa-dziennie. Czasami dwa razy dziennie.
A skoro dwa razy dziennie, to przechodzimy do punktu trzeciego. Otóż takie kąpiele parka czasami robi sobie też rano, w normalny dzień tygodnia, kiedy inni śpieszą się do pracy i z oczywistych względów potrzebują łazienki.

Od razu uprzedzę wujków dobre rady: Tak, były rozmowy. Nie, nie potrzebuję pomocy. Se poradzę. Po prostu chciałam Was rozerwać.

by KoparkaApokalipsy

* * * * *


Przytoczę Wam dwie sytuacje z "budowlańcami".

Pierwsza:
W starych blokach budowano tak, że ściana balkonowa składała się z drzwi balkonowych, okien i kawałków dykty pod oknami.
W efekcie przemarzało to diabelnie.
Rodzice moi postanowili toto wyburzyć, wstawić nowe szczelniejsze okna, no i dać normalną murowaną ściankę pod oknami.

Przyszli fachowcy, i się zaczęło...
Miałem akurat praktyki wakacyjne, więc w ciągu dnia mnie nie było. Rodzice w pracy. A fachowcy murują.

Przychodzę pierwszego dnia, patrzę - a ściana wyje. Krzywa jakby pijany wąż ją układał. Mówię grzecznie, że coś im to nie wyszło (a już 3 warstwy "siuporka" ustawili).
Majster: - Paaanie, to się tynkiem wyrówna.
Pytam, jak niby chcą wyrównać tynkiem, skoro musieliby nałożyć jakieś 8 cm w jednym miejscu, a wedle mojej wiedzy tynk 2 cm to maks?
Pocmokali, mówię:
- Wołajmy szefa, niech się on wypowie.
Przyszedł, spurpurowiał, wycedził:
- Burzyć, stawiać od nowa.

Dzień drugi. Znowu ustawione, znowu krzywo jak siedem nieszczęść. Burzenie.

Dzień trzeci, powtórka z rozrywki.

Dzień czwarty, wziąłem wolne, myślę - popatrzę na nich.
A oni tak "cyk-cyk", na oko poustawiali pustaki, próbowali sprawdzić poziomicą dł. 50 cm (btw. to ponoć się nazywa prawidłowo "poziomNica") i dawaj, będą lepić. Na moje oko widzę, że nadal krzywo, łapię ich za rękę i mówię:
- Macie tu kawałek sznurka, rozciągnijcie sobie i ustawcie pod sznurek te cholerne pustaki!

Majster przewrócił oczami, ale sznurek wziął, rozpiął, pomocnicy pustaki poukładali, umurowali - i o dziwo, cud nad Wisłą - równo jest.
Piekielny był majster, po całym dniu roboty stwierdził z uznaniem:
- Niezły pomysł miał pan z tym sznurkiem...
Wolałem nie pytać do jakiej szkoły chodził, bo ten sznurek to chyba w pierwszej klasie zawodówki budowlanej pokazują.

Druga historia jest o glazurnikach - terakociarzach - filozofach.

Znajomy chciał położyć nowe płytki w kuchni.
Najął dwóch magików, zabrali się za to, sam poszedł do pracy.
Wraca wieczorem, patrzy... a ci geniusze zaczęli we dwóch robić. Z PRZECIWLEGŁYCH końców pomieszczenia. Siłą rzeczy "spotkali" się na środku kuchni. Połówką płytki oczywiście.
Znajomy załamał ręce.
- Panie, co to do cholery jest!?!
- A bo widzi pan, kuchnia taka niewymiarowa, nie zmieściło się tak, żeby była cała płytka...
Znajomego zatkało, wydusił tylko z siebie:
- No to trzeba było zacząć i rozłożyć od wejścia całą, tak żeby ta połówka wypadła pod ścianą, pod szafkami!!!

Na to glazurnik-filozof, ze stoickim spokojem podrapał się po głowie i melancholijnie stwierdził:
- Wie pan, są DWIE szkoły...

Oj tak. Są dwie szkoły. Można zrobić dobrze, można też zrobić źle.

by Massai

* * * * *


Wieczorem wracam po odwiezieniu dziadków własnym transportem do domu. Na siedzeniu pasażera leżała niewielka nieprzeźroczysta reklamówka. Zatrzymuję się na światłach i nagle kątem oka zauważam jak otwierają się drzwi pasażera i czyjaś dłoń kradnie reklamówkę. Jedyne co zaobserwowałem to jakiegoś uciekającego gostka.
Łupem złodzieja padła reklamówka z zawartością w postaci zielonego, niewielkiego, dość zużytego garnka i to na dodatek pustego.

Jakby ktoś widział taki garnek, to niech da znać. Pokrywka z kompletu bardzo za nim tęskni.

by Adsumus

* * * * *


Dzwoni klient do biura obsługi, zgłasza problem z usługą - pogorszyły się parametry (prędkość dostępu do Internetu).
Pani z BOK przełącza do techników. Następuje wymiana informacji.

[K]: Klient
[T]: Technik

[K]: Dzień dobry, chciałbym zgłosić, że od jakiegoś czasu mój "Internet" zwolnił.
[T]: Dzień dobry, proszę o podanie bliższych informacji: numer klienta ewentualnie adres zamieszkania oraz proszę o podanie jakichś wartości, co do których można się odnieść (jaka jest obecna prędkość).
[K]: Gienek Piekielny, ul. Rusałki Brudnowłosej 3/4. Tydzień temu miałem 10Mbit/s, a teraz mam 5Mbit/s. Państwo coś robili, przez to mam mniej. Ja kategorycznie żądam, żeby było znowu 10Mbit.
[T]: Proszę chwileczkę poczekać...

Mija minuta...

[T]: Proszę pana, pan ma wykupioną usługę 3Mbit/s.
[K]: Tak! ale miałem 10Mbit, a teraz mam 5Mbit i żądam przywrócenia tego stanu.
[T]: Szanowny panie, ma pan więcej niż wykupione, nawet po zmniejszeniu, jest to prawie dwukrotnie więcej.
[K]: Nic mnie to nie obchodzi! Ma być 10 i już!
[T]: W takim razie dziękuję za informację na temat naszej pomyłki. Już ma pan 3Mbit, według tego, co jest w umowie.

Klient rzucił słuchawką...

Za chwilę dzwoni do BOK i tam opierdziela kobietki, mówią mu to samo. Dzwoni do kierownika, on mówi mu to samo.

Zastanawiam się nad tym, o co chodzi takim ludziom? Gdybym miał więcej niż wykupione, siedziałbym cicho.

Einstein dobrze powiedział:
"Dwie rzeczy są nieskończone: Wszechświat i głupota ludzka."

by komuch

* * * * *


Historia z dużego sklepu sportowego.
Oprócz produktów "naszych", w ofercie znajduje się też duża pula produktów firmowych (Reeboków, Adidasów, Nike'ów i takich takich). Cały psikus polega na tym, że buty tych marek nie przychodzą w dostawie w pudełkach, tak jak to ma miejsce w sklepach firmowych, tylko są pakowane w folię i władowywane do wielkiego kartonu (z nudów mnie kiedyś koledzy w niego zapakowali i wozili po magazynie - tak wielkiego). W każdym razie nikomu to przeważnie nie przeszkadza, bo ceny atrakcyjne i klienci biorą bez pudełek.

Któregoś dnia stoję sobie na POK-u (Punkt Obsługi Klienta) i podchodzi do mnie (K)lient, porządnie ubrany pan w okolicach czterdziestki. Zanim zdążyłam otworzyć buzię, by cokolwiek powiedzieć, pan dosłownie RZUCIŁ właśnie kupione buty Nike na blat i wypalił:
K: Pudełko.
Ja: Dzień dobry, ale w czym mogę pomóc?
K: Powiedziałem już, PUDEŁKO.
Ja: Ale co "pudełko"?
K: Durna jesteś? Pudełko na buty daj!

Normalnie w takiej sytuacji korzystam z cudownej zasady "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie", ale że miałam dobry humor, to tylko najspokojniej jak potrafię wytłumaczyłam, że nie mamy pudełek, że to przychodzi w wielkim kartonie, że bardzo mi przykro i że w ogóle. W rezultacie otrzymałam uroczą wiązankę na temat mojej niekompetencji, niekompetencji kierownictwa, niekompetencji firmy oraz naszej domniemanej niepełnosprawności umysłowej.

Kątem oka zauważyłam w pobliżu jednego z kierowników, nazwijmy go Piotrek. Piotrek wysłuchał grzecznie historii klienta i powiedział dokładnie to, co ja przed chwilą. Klient dalej swoje, że on chce pudełko na buty i wiązanka, że sami kretyni i oszuści w tym sklepie i on to na pewno zgłosi. Piotrek pokiwał głową, poprosił klienta o chwilę i poszedł na magazyn.

Wrócił chwilę później taszcząc ze sobą ten ogromny karton, w którym przychodzą buty. Postawił go na blacie, powiedział do mnie "M., machnij na tym łyżwę" (łyżwa to ten charakterystyczny znak Nike), włożył buty do kartonu i z uśmiechem na ustach podał klientowi dodając "dziękujemy za zakupy w X, zapraszamy ponownie".

A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że koleś zbaraniał kompletnie, podziękował, zabrał karton z domalowaną łyżwą i wyszedł ze sklepu :)

by etaszto

* * * * *


Wracam sześcioosobową kuszetką do domu wprost z Krakowa. Długa, trzynastogodzinna droga całą noc. W wagonach do spania konduktor zawsze budzi pasażerów na 20 minut przed przystankiem.

Śpię sobie w najlepsze, kiedy czuję nagłe szarpanie i jakiś głos krzyczy "Proszę pani, proszę pani!" Budzę się i widzę bladą twarz konduktora. Wyciągam więc korki z uszu, przez które go nie usłyszałam, gdy budził cały przedział i mówię - dzień dobry.
Konduktor bez słowa oddaje mi bilet, a wychodząc mówi do siebie "Boże, już myślałem, że kolejny trup w tym tygodniu".

by FioletowyKolnierzyk

* * * * *


Jestem grafikiem komputerowym, zajmuję się głównie stronami internetowymi.

Wczoraj (niedziela), około południa.
Otrzymuję telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy... o którą się nie starałam. Myślę sobie "ki diabeł?", ale wysłuchawszy do końca tego, co miał mi do powiedzenia człowiek, z którym rozmawiałam, decyduję się iść i wybadać sprawę.
Ze szczątkowych informacji, jakie udało mi się uzyskać wynikało, że facet prowadzi drukarnię i chciałby rozszerzyć zakres usług, a mój numer telefonu otrzymał od naszego wspólnego klienta.

Dzisiaj (poniedziałek), godziny poranne.
Wkraczam do "siedziby firmy", jeśli w ogóle można tak to nazwać i niedługo potem otrzymuję do podpisania umowę. Wszystko napisane ósemką, na jednej stronie, świstek zapisany do ostatnich milimetrów wolnej przestrzeni. Ku niezadowoleniu potencjalnego pracodawcy, decyduję się czytać. Ze zrozumieniem. W "umowie" roiło się od absurdów, dlatego przytoczę tylko niektóre kwiatki.

Zobowiązuję się nie wstępować w związek małżeński przez okres trwania umowy. O rozwodach nic nie było.

Zobowiązuję się nie rozmnażać przez okres trwania umowy.

Zobowiązuję się umieszczać logo szanownego pracodawcy na wszystkich projektach wykonywanych przeze mnie - również tych, które nijak się mają do tego, za co mi płaci.

Zobowiązuję się do UZGADNIANIA z szanownym panem, które projekty mi WOLNO brać poza pracą, a których nie.

A to wszystko za oszałamiającą kwotę tysiąca złotych z ogonkiem i EWENTUALNĄ premią.

Podpisałam. Słowami "Z przykrością stwierdzam, że jest pan palantem. Pozdrawiam, X (w roli parafki)".
Nie wiem, czy ten świstek miał jakąkolwiek moc prawną, ale wiem na pewno, że nie dało się tego podpisać inaczej, niż ja to zrobiłam.

Powaliło, no powaliło...

by LadyRogacz

* * * * *


Tak sobie siedzę i z uczniami wspominam czasem moje przygody jako ratownika. Podczas ostatniej dyskusji przypomniała mi się akcja sprzed kilku lat.

Dostaliśmy wezwanie do wypadku samochodowego. Przez radio jeszcze leci komunikat, że mamy jechać szybciutko, bo z samochodu prawie nic nie zostało, zapowiada się masakra i mamy się uzbroić w siły, bo może być niesmacznie (jak to zwykle bywa w takich sytuacjach).

Dojeżdżamy na miejsce jako pierwsi (przed strażą i policją). Doskakujemy do kompletnie zmiażdżonego samochodu i... W środku nikogo nie ma! W pośpiechu zaczęliśmy rozglądać się po okolicy (mógł wypaść podczas wypadku). Jakby było mało nerwów, to koło miejsca wypadku stał jakiś podchmielony gościu i komentował wszystko głośno (ze względu na ilość wulgaryzmów w jego wypowiedzi zastąpiłem je czymś łagodniejszym lub pominąłem):

- Co za idiota prowadził to auto! Pewnie był pijany, mógł kogoś zabić!! Nie szukajcie go! Niech zdycha kretyn! Kto mu dał prawo jazdy!? Kurza twarz, takich powinno się wieszać za jaja! Albo to jakaś baba! Blondynka pewnie, kurza twarz!

I tak krzyczał i krzyczał. My ogarnięci poszukiwaniami zaczęliśmy być podirytowani jego krzykami, a gość nie przestawał, wręcz nakręcał się coraz mocniej.

- Albo znajdźcie go! Ja się z nim rozprawię! Dajcie mi go tu! GDZIE JESTEŚ, KURZA TWARZ!? Wyłaź tchórzu, idioto! Dajcie mi go, załatwię gnoja!

Przyjechała policja, włączyli się w poszukiwania, a strażacy zajęli się samochodem (wyciekało paliwo, był włączony itp.). Podano komunikat przez radio, że poszukiwany ranny w okolicach wypadku ponieważ nie było go w wozie, że podejrzewamy urazy czaszki i może mieć poranioną twarz, bo prawdopodobnie wypadł przez przednią szybę, itp. W tym czasie zebrało się pełno gapiów. Kilku przyłączyło się do poszukiwań - wypadek miał miejsce na trasie między naszym miastem a pewną małą miejscowością, tuż przy wjeździe do niej, a obok las. Facet mógł być wszędzie.

Minęło jakieś 30 minut. Irytujący koleś nadal wyzywał, gapie się wkurzali, dochodziło do kłótni. Na szczęście policja panowała nad wszystkim. Nerwy były, bo w końcu chodzi o ludzkie życie. W poszukiwania włączono jakieś 20 osób już (my, policjanci i mieszkańcy tej miejscowości - nie wiem od czego to zależy, ale w mieście nie moglibyśmy liczyć na pomoc ze strony mieszkańców...). Po okolicy jeździł radiowóz i poszukiwał kogoś, kto "wygląda jakby przed chwilą wjechał w słup".

W tym czasie strażacy kończyli rozprawiać się z autem, tzn. zabezpieczać je. I wynaleźli w schowku dokumenty kierowcy.

Co się okazało... Piekielnym kierowcą był irytujący koleś, który wysiadł i miał nadzieję, że jeśli stanie obok i powyzywa na tego, kto to zrobił, to nikt się nie domyśli i nigdy go nie znajdą - co oznacza, że uniknie kary za spowodowanie wypadku oraz prowadzenie pod wpływem...

Dodatkowo został oskarżony o utrudnianie przeprowadzania akcji ratunkowej - w końcu straciliśmy bardzo dużo czasu.
Najlepsze jest to, że z całkowicie zmiażdżonego auta wyszedł właściwie bez szwanku, dlatego nie podejrzewaliśmy, że to on. Pijani za kierownicą jednak są niezniszczalni...

by zaszczurzony

* * * * *


Droga Marleno, bardzo Cię proszę, żebyś przestała co wieczór przesiadywać na Piekielni.pl. Jak idziesz do łóżeczka spać, to zamiast odpalać tę stronkę lepiej zajmij się mną, czyli Twoim kochanym mężem. Stronka może i fajna, ale bez przesady.

Z poważaniem stęskniony mąż, Michał.

by Michal2828

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 79262x | Komentarzy: 25 | Okejek: 231 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało