Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Nie jest łatwo być św. Mikołajem

105 012  
246   9  
To już nie te czasy, gdy miły, brodaty pan pędził sobie spokojnie do dzieci na saniach. Współczesny Święty musi mieć głowę odporną na uderzenia i stronić od alkoholu. Przyda się też latarka w kieszeni.
 
Mikołaje mają swoje strony internetowe, samochody, a nierzadko sekretarki lub pracują dla agencji. Żeby zamówić wizytę, należy najpierw powiedzieć czego się oczekuje od spotkania z gościem w czerwonym fraku. I już tu może dojść do pierwszego zaskoczenia, bo wizyty zamawiają np. domy seniorów lub związki kombatanckie.

 - Najbardziej zszokowała mnie propozycja udziału w Wigilii dla singli, na której wszyscy mieli być... nago. Nie zgodziłem się, bo to wykraczało poza to, czym się zajmuję – wzdycha 45-letni Andrzej z Jedlinska, który Mikołajem do wynajęcia jest od czterech lat.
 


 
No, ale jeśli już uda dogadać się z klientem, trzeba się przygotować. Peruka, czapka, dzwonek, buty, kubrak... No i brzuch. Ci, którzy przez cały rok się obijali i nie pracowali w pocie czoła nad przyrostem mięśnia piwnego, muszą jakoś improwizować. Za brzuch służą najczęściej poduszki albo stare ubrania. Choć dużą popularnością cieszą się ostatnio nadmuchiwane brzuchy, których często używa się zwłaszcza w agencjach. Ale klucz do sukcesu to broda. Musi być dobrze przyczepiona. Naprawdę dobrze, bo najmłodsi uwielbiają za nią ciągnąć. 

- Kiedyś dziecko urwało mi brodę i uciekło – mówi wspomniany wyżej Mikołaj do wynajęcia.
 


 

Kiedy nie można przez komin

Idealnie jest kiedy Mikołaj dotrze wreszcie swoim osobowym samochodem do klienta i może sobie spokojnie wejść do mieszkania. Bywa jednak, że ma wyjątkowo utrudnione zadanie lub musi wykazać się umiejętnościami rodem z filmów sensacyjnych. 

- Raz musiałem jako Mikołaj wjechać na teren posesji nowym nissanem primerą, przeznaczonym dla dziecka, które skończyło 18 lat - wspomina 46-letni Michał, od dwóch dekad przebierający się w strój brodatego dziadka w Warszawie
, na zlecenie studenckiej spółdzielni Universitas. - Innym razem trzeba było wjechać skuterem dla dziecka. A że był śnieg, miałem z tym dużo problemów, bo generalnie skuterami nie jeździ się w zimę. Jakoś się udało, chociaż prawie się wyłożyłem.
 
 
- Pamiętam, jak umówiłem się z ojcem rodziny, że zostawi prezenty dla trójki dzieci w samochodzie – opowiada z kolei Andrzej ze Śląska, założyciel serwisu dla Mikołajów swiety-mikolaj.pl. - Myślałem, że to nic ciężkiego, podczas gdy po przyjeździe okazało się, że to sześć ciężkich worów. A ja sam, bo Śnieżynka, którą zawsze jest moja żona, akurat była w ciąży. Jedyny plus, że była dopiero godz. 15 i było jeszcze widno, bo dzielnica nie za ciekawa. Ale wziąłem te sześć worów, które zacząłem wnosić do podejrzanej kamienicy. Nagle dwa z nich mi się wysypały. Wyleciało wszystko: samochody, klocki lego itd. Nagle podeszło dwóch meneli, mówiąc, że pomogą mi to zebrać. Poradziłem sobie sam, ale najadłem się wtedy strachu.
 
 

Najważniejsze jest pierwsze wrażenie

Spocony, a czasami zziajany Mikołaj wreszcie dociera na miejsce, dzwoni, wchodzi do środka i... No właśnie. Nie zawsze wszyscy się cieszą z jego przyjścia. 
- Kiedyś pies, który z natury nikogo nie wpuszcza do domu, na mój widok w stroju św. Mikołaja ze strachu wypróżnił się na dywan – wspomina 60-letni Andrzej z woj. lubelskiego.
 
 
Ale wróćmy do Andrzeja ze Śląska, który mówi wprost: - Generalnie dzieci trudno zszokować, chyba że są to malutkie dzieci. Wtedy może się zdarzyć, że wchodzi się do żłobka i nagle... 25 dzieci zaczyna w jednym momencie płakać. Wówczas trzeba spokojnie usiąść, poczekać i najlepiej nic nie robić. Zupełnie nic.
 
 
- Raz zdarzyło mi się wyjątkowo trudne dziecko, którego w ogóle nie mogłem do siebie przekonać – kontynuuje śląski Mikołaj. - Z reguły jest tak, że obojętnie jakby z tym dzieckiem nie było, to jak dostaje prezent, to już jest w porządku. W tym przypadku prezent nie pomógł. Dopiero po rozpakowaniu go było trochę spokojniej. Ale nie do końca. Prezentem był zabawkowy dźwig, więc usiadłem z tym chłopcem i zaczęliśmy się nim bawić. Zrobił się rozluźniony dopiero wtedy, kiedy zaczął walić mnie tym dźwigiem po głowie. Siedziałem tak kilka minut, dając się uderzać, aż nareszcie z dzieckiem było już OK.
 
 

Gdy dziecko chce "tfufiaczki"

Potem przeważnie jest już z górki. Wystarczy mocno trzymać brodę, rozdawać prezenty, odpowiadać na dziwne pytania i zadawać swoje. Oczywiście o ile dziecko nie sepleni. - Zapytałem jedną z dziewczynek co by chciała dostać od św. Mikołaja – mówi Andrzej ze Śląska. - Odpowiedziała niewyraźnie, coś w stylu "tfufiaczki". Naprawdę nie wiem co mi strzeliło do łba, że zapytałem "Co chciałaś dostać? Siusiaczki?". Kiedy dopytywałem dalej, w końcu podeszła jej mama i powiedziała, że chodzi o "książeczki".
 
 

No i podstawowa zasada: trzeba pilnować worka. - Gdy byłem Mikołajem w centrum handlowym, przyszła matka z dwójką dzieci, ale to młodsze gdzieś się zapodziało – wspomina 26-letni Paweł Celmer, który od 5 lat jest Mikołajem we Wrocławiu. - Długo go szukaliśmy, aż w końcu okazało się, że było... w moim worku z prezentami. A żeby było śmieszniej, miało na imię Mikołaj i było ubrane na czerwono.
 
 

To w kieszeni to nie latarka”

- Najfajniejsza w tym zawodzie jest radość i bliskość, kiedy dzieci przytulają się do Mikołaja – przyznaje Michał z Warszawy. - Ale to trwa dopóki nie rozda się prezentów. Bo później może nie istnieć. Według nich już można praktycznie iść do domu.
 
 

I wtedy się zaczyna... Bo jak Mikołaj trafi na zakrapianą imprezę, nikt nie chce go wypuścić. - Niekiedy mamusie krzyczą "Teraz my chcemy zrobić zdjęcie z Mikołajem". Jak wypiją więcej, to wchodzą na kolana - tłumaczy 44-letni Krzysztof z Krakowa. A inny z Mikołajów dodaje: - Kiedyś byłem w przedszkolu i na kolanach usiadła mi jedna z wychowawczyń. Długo nie schodziła, więc pozostawało mi tylko powiedzieć „Nie proszę pani, to w kieszeni to nie jest latarka”.
 


 
Żaden z moich rozmówców nie dostał jeszcze nieprzyzwoitych ofert, ale alkoholem częstowano niemal każdego. - Ludzie często proponują mi różnego typu trunki. Ja jednak podróżuję samochodem i odmawiam. Wtedy czasem po prostu dają flaszkę i mogę jechać dalej – cieszy się 26-letni Wiktor z Olsztyna.
 
 
 
I dopiero po tych wszystkich męczarniach, zmęczony, czasami z niewielkimi obrażeniami, Mikołaj może lecieć na swoim samochodzie osobowym bez reniferów do następnych klientów. Wizyta kosztuje od 40 do 200 zł, w zależności od regionu i wielkości miasta.
 

https://www.youtube.com/watch?v=6DzBQuTQs6I


Oglądany: 105012x | Komentarzy: 9 | Okejek: 246 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało