@I_drink_and_I_know_things To jest pikuś, po reorganizacji pójdziesz raz i będziesz wiedzieć, gdzie ten keczup po nowemu stoi. Zimą miałam nieprzyjemność być jedynym zaopatrzeniowcem trzyosobowej rodziny w okresie przebudowy sklepu. Czyli nie żadne marketingowe fanaberie, a siła wyższa, nawet się nie można było poirytować imiennie na debili od marketingu, a obiektywna frustracja nie daje takiej satysfakcji.
Jeździłam do hipermarketu ze 3 razy w tygodniu, z listą wypisaną tępym ołówkiem na kartce, która momentalnie była pognieciona, listą, dodam, wypisaną bazgrołami trzech osób, i długą na kilkanaście pozycji, nie do zapamiętania.
Za każdą moją bytnością wszystko było gdzie indziej. No, może lodówki z grubsza w tym samym miejscu (w jednym końcu), ale zawartość co dnia gdzie indziej. Krążyłam, krążyłam, krążyłam. Diabli wiedzą, czy poszukiwana mrożonka jest nieobecna, czy może gdzieś za winklem, za parawanem z folii, do którego docierało się labiryntem parawanów z dowcipnymi karteczkami "mrożonki-owoce" opatrzonymi strzałkami, jest jeszcze jedna ukryta lodówka, w której jest to, po co przyszłam? A mówiłam, że lista długa?
Shopping was my cardio.