Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Elektrownia Jądrowa w Żarnowcu - jak wygląda warta 2 miliardy dolarów prawie 30-letnia pamiątka po atomowym projekcie PRL-u

211 457  
827   125  
Pamiętam to przez mgłę. Byłem wtedy małym, ledwie czteroletnim kurwiem. Mój dziadek słuchając radia „Wolna Europa” dowiedział się o awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu. Niedługo potem zarówno mi, jak i tysiącom innych dzieciaków, podano odkażający „płyn Lugola”, który miał powstrzymać przeniknięcie do naszych ciał radioaktywnych izotopów.

Wśród dorosłych rozgorzała dyskusja na temat niebezpieczeństw płynących z energii atomowej. Najbardziej zafrasowany był dziadek – emerytowany inżynier. Pamiętam, jak mówił „No, to teraz zobaczycie. zieloni wezmą się za tę atomówkę w Żarnowcu!”. Nie mylił się.

Zaczęło się w 1954 roku, kiedy to Rosjanie w mieście Obnińsk postawili pierwszą na świecie elektrownię atomową przeznaczoną do użytku cywilnego. Już dwa lata później zaczęto snuć poważne plany zbudowania bardzo podobnego obiektu na terenie Polski.
Dopiero dwie dekady później zakasano rękawy i zabrano się do roboty. Zaczęto od podpisania umowy z ZSRR. Związek Radziecki nie tylko miał nam pomóc w budowie, ale przede wszystkim to stamtąd miała być sprowadzana mieszanka paliwowa na bazie uranu.


Plany, nawet jak na dzisiejsze czasy, były bardzo ambitne. Elektrownia, łącznie z budynkami przeznaczonymi dla jej pracowników oraz całym zapleczem socjalnym i budowlanym, hotelem pracowniczym i tzw. szatniowcami (łącznie 79 budynków, jeśli nie liczyć tych, które postawiono na czas samej budowy), miała zajmować powierzchnię 425 hektarów!

Postawiono na cztery radzieckie reaktory jądrowe drugiej generacji - WWER-440, każdy o mocy 440 MW. W tego rodzaju konstrukcjach głównym moderatorem a jednocześnie chłodziwem rdzenia reaktora jest woda. Dlatego też idealnym miejscem do budowy było Jezioro Żarnowieckie – położony w powiecie wejherowskim płytki, długi na ok. 8 km akwen.

Powstanie elektrowni zupełnie zmieniłoby lokalny ekosystem. Temperatura wody wzrosłaby o ok. 10 stopni Celsjusza i nawet podczas największych mrozów nie spadłaby poniżej kilkunastu stopni, co doprowadziłoby do bujnego rozkwitu roślinności. Trzeba więc było pomyśleć o wpuszczeniu do jeziora ciepłolubnych ryb roślinożernych. Najpierw jednak należało pozbyć się drapieżnych przedstawicieli wodnej fauny. Zezwolono więc na masowy połów.


Poprowadzono też linię kolejową łączącą elektrownię z Wejherowem, a kiedy zadbano o zakwaterowanie robotników, budowa ruszyła już pełną parą. Poszczególne elementy konstruowane były przez kilkadziesiąt różnych firm zarówno polskich, jak i zagranicznych. I tak na przykład położna w Raciborzu spółka Rafako odpowiadała za wytwornice pary, podczas gdy same reaktory WWER-440 konstruowano w czechosłowackiej firmie Škoda.
W przedsięwzięcie to pakowano olbrzymie pieniądze – polska władza traktowała ten projekt jako narzędzie propagandy. Oto w komunistycznym kraju powstaje nowoczesna elektrownia jądrowa, aby zapewnić energię elektryczną dla ludu!


26 kwietnia 1986 roku zakończył się nakręcany hurraoptymizmem wspaniały okres dla żarnowieckiego projektu. W tym dniu w ukraińskiej elektrowni atomowej doszło do poważnego przegrzania jednego z reaktorów, wybuchł pożar. Rozprzestrzeniające się promieniotwórcze substancje rozpłynęły się po całej Europie. Nawet najbardziej intensywne próby zatajenia przez ZSRR informacji o katastrofie w Czarnobylu nic nie dały – z dnia na dzień energia atomowa zaczęła być utożsamiana z wszystkim co najgorsze.


Zaczęło się od kontroli, które wykazały, że podczas konstruowania elektrowni w „Żarnobylu” zdefraudowano olbrzymie ilości pieniędzy, wykradano materiały budowlane, sięgano po słaby jakościowo beton oraz… regularnie, na czarnym rynku, obracano przeznaczonym dla robotników mięsem!
Równocześnie, przerażeni katastrofą ukraińskiego reaktora, członkowie organizacji proekologicznych rozpoczęli głośno protestować i domagać się zaprzestania dalszej budowy. Wobec silnego nacisku także i lokalnej ludności, władze państwa podjęły decyzję o przeprowadzeniu referendum.

Protestujące organizacje postawiły wówczas na akcję propagandową – drukowanie ulotek i plakatowanie dużych miast. Oczywiście najłatwiej było trafić do obywateli porównując żarnowiecki reaktor z tym, który niedawno pier#olnął w Czarnobylu, informowano też o rzekomych ruchach tektonicznych, które to miałyby uszkodzić pewne elementy elektrowni, w następstwie czego doszłoby do kolejnej atomowej katastrofy…


Kiedy druzgocącą przewagą głosów przeforsowano wstrzymanie budowy, władze państwa desperacko próbowały ratować sytuację i powołując się na zbyt słabą frekwencję podczas referendum, mimo wszystko pracę nad elektrownią kontynuowały. Wówczas do głosu doszli wkurzeni mieszkańcy okolicznych wsi, którzy z widłami w rękach blokowali drogi dojazdowe do Żarnowca. Do walki z budowlańcami wciągnięto też ciągniki i kombajny.

Ostatecznie, we wrześniu 1990 roku, budowę przerwano. Aby odzyskać chociaż mikry ułamek pieniędzy utopionych w trwającą od ostatnich 8 lat pracę, sprzedano część szalenie drogich urządzeń, które czekały na zamontowanie w elektrowni. Upłynniono także sporo materiałów budowlanych.
Nieukończona budowa pochłonęła 2 miliardy dolarów!
Bramę prowadzącą do elektrowni, podobnie jak i do budynków, z których mieli korzystać jej pracownicy, zamknięto na kłódkę. Przez kolejnych 27 lat kompleks skazano na powolne niszczenie.


Siatka otaczająca to, co miało zamienić się w elektrownię jądrową, jest wyraźnie nadgryziona przez ząb czasu… oraz cęgi co jakiś czas włamujących się tam eksploratorów opuszczonych ruin. Ja na szczęście nie musiałem uciekać się do dewastowania rdzewiejącego ogrodzenia. Wystarczyło znaleźć miejsce, gdzie siatka była nieco bardziej poluzowana, podnieść ją od dołu i wczołgać się pod szczeliną.




Nie wszędzie dało się dotrzeć – duża część betonowej, naszpikowanej sterczącymi zbrojeniami budowli została zalana wodą z jeziora. Tam, gdzie udało mi się dotrzeć, znalazłem pamiątki po innych gościach, np. ozdabiające kruszejące mury graffiti pamiętające jeszcze lata 90.
Aby dotrzeć do niektórych części kompleksu, trzeba niekiedy przespacerować się po wąskich fragmentach betonu wystających z oblepionych wodorostami basenów.




Za każdym razem, gdy odwiedzam to miejsce żałuję, że nie zainwestowałem w ponton. Wówczas mógłbym dotrzeć do niektórych, mniej dostępnych budowli "Żarnobyla". Niestety, takie przedsięwzięcie wymagałoby nieco większych jaj. Jak by nie patrzeć obiekt jest pilnowany przez ochroniarzy, więc trzeba mieć się na baczności.



W pewnym momencie eksplorowania tego opustoszałego, przypominającego ruiny postapokaliptycznego miasta labiryntu betonowych ścian, natrafiłem na dwóch wędkarzy. Pewnie wleźli na ten teren taką samą metodą jak ja, albo za cenę flaszki udało im się wkupić w łaski strażników. Na mój widok jeden z wędkujących panów nastroszył rudawy wąs i mruknął: „Czekej, no. Zara zadzwonie i stąd wylecisz!”. Nie przejąłem się za bardzo i jeszcze przez chwilę pobuszowałem sobie po elektrowni.




Kiedy na horyzoncie zamajaczyło białe auto ochroniarzy, uznałem, że to już koniec zwiedzania. Kicając pomiędzy chaszczami a piaskowymi górkami, dostałem się do poluzowanej części płotu i dałem dyla.

Dokładnie naprzeciwko opustoszałego kompleksu stoją trzy potężne, kilkupoziomowe budynki. To szatniowce – w tych blokach miało się znajdować zaplecze sanitarne dla czterech tysięcy pracowników elektrowni.


Aby się tam dostać, nie trzeba już bawić się w ninję. Wystarczy przejść przez dziurę w płocie znajdującą się dosłownie centymetry od owiniętej łańcuchem i zamkniętej na kłódkę bramy.


Stołówki, prysznice, ubikacje, wyłożone przaśną ceramiką łazienki z umywalkami – to wszystko ciągle tam jest.




Bardzo miła pani sprzątaczka, którą spotkałem później koło kolejnego, całkowicie już zamkniętego kompleksu budynków biurowych należących do elektrowni, opowiedziała mi, że zarówno szatniowce, jak i kilka innych nieruchomości, jeszcze w tym roku czeka burzenie, więc jest to ostatnia okazja, aby zobaczyć je sobie od środka.




W każdym budynku znajduje się właz, przez który można sobie wejść na dach i podziwiać panoramę jeziora oraz z góry rzucić okiem na elektrownię. Lepiej jednak nie stać tam zbyt długo, bo obiekty te również strzeżone są przez ochroniarzy, którzy co jakiś czas podjeżdżają pod płot i groźnie łypią okiem w poszukiwaniu ewentualnych oznak nieproszonego życia.


I to tyle, jeśli chodzi o zwiedzanie. Jeśli jesteście w okolicy, to serdecznie zachęcam was do odwiedzenia niszczejącej od ostatnich trzech dekad pamiątki po nieudanym, jądrowym projekcie PRL-u. Oczywiście od razu zaznaczam, że wałęsanie się po tym terenie jest zabronione i najpierw należałoby uzyskać pozwolenia i takie tam...

Źródła: 1, 2, 3
7

Oglądany: 211457x | Komentarzy: 125 | Okejek: 827 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało