Szukaj Pokaż menu

Kuchenne porażki II

73 728  
172   24  
Kompilacja dowodów na to, że nie każdy nadaje się na szefa kuchni. Ba, niektórzy nie powinni nawet wchodzić do kuchni!

#1.

Wielopak Weekendowy DCX

72 684  
193  
W dzisiejszym odcinku spróbujemy dogadać się z żoną, przejdziemy się na super imprezę oraz naubliżamy policjantowi...

- Synek. Rano przyleciała sowa z Hogwartu z listem dla Ciebie. Zostałeś wybrany!
- Cooo??
- Nie coo... tylko wezwanie do wojska przyszło.

by Misiek666


* * * * *

Małpy, nosorożce i Murzyni - czyli z wizytą w ludzkim zoo

78 126  
187   33  
Co tu porobić w leniwy weekend? Może by w ramach edukacyjnej rozrywki zabrać dzieciarnię do zoo i pokazać im słonia, makaka oraz stado piesków preriowych? Ach, cóż za szkoda, że nie żyjemy te parę wieków wstecz. Wtedy zaaferowana dzieciarnia mogła podziwiać w klatkach obok strusi i szympansów, takie egzotyczne „zwierzęta” jak Pigmeje, Maorysi czy grupa dzikich Mongołów.

Cenne eksponaty watykańskiego kardynała

Mimo że pomysł ludzkiego zoo dziś wydaje się skrajnie rasistowski, to setki lat temu możliwość podziwiania z bliska murzyńskich, żywych „eksponatów” był równie atrakcyjna, co dzisiejsza wizyta w Disneylandzie. Najstarszym tego typu miejscem było zoo z dzisiejszego Meksyku, które zbudowane zostało jeszcze w czasach przedkolonizacyjnych. Jego posiadaczem był sam Montezuma II – władca azteckiego imperium.

W swojej bogatej kolekcji posiadał on m.in. wiele gatunków rzadkich, egzotycznych zwierząt, a także kilku karłów, garbusów i albinosów.


Można by pomyśleć, że takie traktowanie ludzi jest czynem niemoralnym i dobrze stało się, że chrześcijańskie miłosierdzie, które to siłą wdarło się na Nowy Ląd, zrobiło porządek z tym i innymi niehumanitarnymi procederami. Nic bardziej mylnego. W XVI wieku watykański kardynał Hipolit Medyceusz założył własne zoo, w którym obok przedstawicieli ziemskiej fauny oglądać było można „dzikusów”. I to nie byle jakich – Jego Świątobliwość posiadał klatki z Maurami, Tatarami, Turkami. Murzynami i Indianami. Szczególnie zaś dumny był z grupy „barbarzyńców”, która znała aż 20 języków!


 

Ludzie-słonie, kobiety z brodami i wiekowe Murzynki – „freak shows” w pełnej chwale

Zabawa kosztem zniewolonych, ludzkich „eksponatów” wcale nie była tylko chwilowym widzimisię szalonych, ekscentrycznych bogaczy. W XIX wieku w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych niezwykłą popularnością cieszyły się tzw. „freak shows”, w których głównymi atrakcjami byli ludzie z różnymi anomaliami.


Bardziej niż zmumifikowanymi dziwactwami w stylu syrenki Feejee (zwierz, który był rybą z głową małpy), ludzi ciągnęło do całkiem żywych „żartów natury” w stylu Tomcia Palucha – karła o wzroście 80 centymetrów, tajskich bliźniaków syjamskich, czy cierpiącego na zniekształcającą całe ciało, chorobę - Josepha Merricka, znanego bardziej jako Człowiek-Słoń.
Biznesmenem, który najlepiej dorobił się na prezentowaniu ludzkich „eksponatów” był P.T.Barnum, któremu przypisuje się wypowiedź „Frajer rodzi się co minutę” - w ten sposób przedsiębiorca wyspecjalizowany w organizowaniu tych wystaw odnosił się do naiwności gawiedzi płacących ich oglądanie.


Trudno się dziwić – jednym z najbardziej znanych „cudów natury” Barnuma była czarnoskóra niewolnica - Joice Heth, która to miała być „nianią” samego Jerzego Waszyngtona i rzekomo liczyła sobie 161 lat! Biznesmen nie zrezygnował z obwoźnych pokazów nawet wówczas, gdy starowinka była częściowo sparaliżowana – leciwa Murzynka opowiadała zebranej publiczności historie o „małym Jerzyku”, a nawet ku ich radości odśpiewywała amerykański hymn. Z przynoszącej zyski dochodzące do 1500 dolarów tygodniowo, kobiety, cwany prywaciarz wycisnął nawet parę groszy po jej śmierci – Barnum zorganizował publiczną sekcję zwłok Joice...

Sarah “Saartjie” Baartman – Hotentocka Wenus z wielką dupą

Niemniej tragicznie wygląda historia pochodzącej z południowej Afryki 20-letniej Sary “Saartjie” Baartman. Dziewczyna została zakupiona przez tresera dzikich zwierząt i przywieziona do Londynu. W tamtych czasach, gdy na rynku istniała już niemała konkurencja, wystawcy zwracali szczególna uwagę na „etniczne” cechy „eksponatów”. A Sara miała je i to, powiedzmy, całkiem wydatne. Niewiasta posiadała steatopygię – cechę charakterystyczną dla pewnych afrykańskich grup etnicznych, objawiającą się odkładaniem dużej ilości tłuszczu w pośladkach.


Oprócz wielkiego tyłka, Murzynka mogła pochwalić się równie dużą waginą, co dodatkowo przyciągało ciekawskich widzów na wystawy z udziałem Sary. Kobieta przez lata była pokazywana w klatce, ubrana w niezwykle skąpe ubrania. Z czasem dziewczyna zmuszona została do prostytucji stając się tym samym czymś więcej niż tylko zoologicznym eksponatem.
Kobieta zmarła w biedzie, a jej szkielet, mózg oraz organy płciowe wystawione zostały na widok publiczny w paryskim Muzeum Ludzkości, gdzie można je było podziwiać aż do 1974 roku!


Równocześnie z pokazem „dziwactw” coraz większą popularnością cieszyły się ludzkie zoo. Każde z takich przybytków otwartych w Hamburgu, Paryżu, Barcelonie, Londynie czy Mediolanie ściągało od 200 000 do 300 000 widzów!

Paryskie atrakcje

Powyższe przykłady do doprawdy pikuś w porównaniu z największym ludzkim zoo w historii. Przy zbudowanym w Paryżu parku rozrywki, inne obwoźne wystawy wyglądały niczym place zabaw przy Disneylandzie! Do 1889 roku udało się tam zebrać przeszło 400 „dzikusów” z różnych części świata, a nawet zbudować pokaźnych rozmiarów „Murzyńską Wioskę”. Frekwencja odwiedzających sięgnęła aż 28 milionów osób! Trudno się więc dziwić, że wkrótce we Francji pojawiła się też konkurencyjna wystawa zwana „Ekspozycją Kolonialną”, gdzie w klatkach poupychano półnagich Murzynów i zainkasowano niemały szmal od 34 milionów gości, którzy przyszli ich podziwiać...



 

Pigmeje i naziści

W 1906 roku 40-tysięczny tłum nowojorczyków w ciągu jednej tylko niedzieli odwiedził miejscowe zoo. Wszyscy ciągnęli do strefy dla małp, aby podziwiać nową atrakcję – Pigmeja. Chłopiec zwący się Ota Benga umieszczony został w klatce u boku szympansa, a na kratach wisiała tabliczka z napisem „Brakujące ogniwo”.
Historia małego Pigmeja nie tylko podzieliła społeczeństwo, ale i stała się początkiem społecznej dyskusji na temat moralnej strony zamykania ludzi w ogrodach zoologicznych.


Antropolog - William McGee, chciał schwytać przedstawiciela najbardziej owłosionego ludu – Ainu mieszkającego w Japonii, a także dorodny okaz wysokiego Patagończyka oraz 300 Filipińczyków (czort wie, czemu złożył „zamówienie” na tak wielką liczbę tych ludzi).
Kiedy McGee dowiedział się o istnieniu wyjątkowo niskiego plemienia Murzynów, nie zastanawiał się dwa razy, tylko ruszył w podróż do Afryki. W towarzystwie grupy miejscowych przewodników dostał się do wioski kanibali położonej w dorzeczu rzeki Kongo. Uczony miał sporo szczęścia – ci akurat schwytali grupę Pigmejów i szykowali się do wielkiej wyżerki...

McGee postawił zniewolonych przed wyborem – albo ratuje im życie i zabiera ze sobą, albo zostawia na pastwę wygłodniałych kanibali. I tak też "uratowani" trafili do kilku ludzkich zoo na całym świecie i reklamowani byli jako „Dziki lud, któremu przyjemność sprawia zabijanie i torturowanie zwierząt, rozkoszują się niegodziwością, pożerają 60 bananów dziennie i proszą o więcej.”


Zapotrzebowanie na egzotycznych ludzi było tak wielkie, że wkrótce sam McGee wysyłał do Afryki swojego człowieka – podróżnika Samuela Phillipsa Vernera z całkiem konkretną listą ludzkich „zakupów”. Równocześnie pracownicy zoo usiłowali uśpić nieco moralne wątpliwości odwiedzających, ucząc ich o hierarchii ras, na czele której stoi biały człowiek. Nadinterpretując teorię Darwina, McGee twierdził, że każda ludzka rasa jest jedynie kolejnym krokiem ewolucji, a na samym jej dnie znajdują się Pigmeje, będący żywym ogniwem pomiędzy małpą a przedstawicielem homo sapiens.


Tymczasem w 1905 roku, kiedy to zoologiczni Pigmeje zostali obejrzani przez dziesiątki milionów białych, Otę i jego współplemieńców odesłano z powrotem do Kongo. Właściwie tylko po to, aby ci odkryli, że ich lud został zdziesiątkowany przez belgijskich żołnierzy. Ota wprawdzie wziął ślub z reprezentantką plemienia, ale wkrótce po jej śmierci dobrowolnie zgłosił się do Vernera z prośbą o zabranie go ze sobą do Nowego Jorku.

Młodym Pigmejem zainteresował się William Hornaday – właściciel ogrodu zoologicznego z Bronksu, któremu zamarzyła się współpraca z czołowym amerykańskim rasistą – Madisonem Grantem. Owocem tej znajomości była później pseudonaukowa publikacja usiłująca dowieść, że biali są rasą panów. W 1930 roku, kiedy to książka została przetłumaczona na język niemiecki, do Granta odezwał się pewien zdobywający na popularności polityk.


Adolf Hitler, bo o nim mowa, twierdził, że dzieło to stało się dla niego "prawdziwą biblią” i miało olbrzymi wpływ na kształtowanie się jego światopoglądu. Faktycznie – przyszły Fuhrer bardzo potrzebował naukowych podwalin rasizmu, a książka Granta wpadła mu w ręce w idealnym momencie...
Pigmej Ota prezentowany w zoo Hornadaya, jako żywy dowód na potwierdzenie teorii Granta, przez jakiś czas był lokalną sensacją, ale jego kariera wkrótce się skończyła. Młodzieniec zaczął pić i nabawił się depresji. Ostatecznie popełnił samobójstwo strzeliwszy sobie pistoletem w głowę.

Ludzkie zoo współcześnie

Chociaż wydawać by się mogło, że w dzisiejszych czasach, kiedy to coraz częściej słyszy się głosy krytyki pod adresem zwierzęcych ogrodów zoologicznych, koncepcja zamykania w klatkach ludzi jest nie do pomyślenia. A jednak, nic bardziej mylnego. W 1958 roku „kongijska wioska” została zaprezentowana podczas targów w Brukseli, a w roku 1994 Francuzi mieli okazję przyjrzeć się z bliska rdzennym mieszkańcom Wybrzeża Kości Słoniowej.


Obecnie większa atrakcją są ruiny Jardin d’Agronomie Tropicale - ludzkiego zoo zbudowanego na początku XX wieku we Francji. Jego właściciele zebrali tam wówczas reprezentantów wszystkich grup etnicznych francuskich kolonii – powstało tam sześć oddzielnych wiosek, gdzie podziwiać można tam było ludzi z Madagaskaru, Indochin, Sudanu, Kongo, Tunezji i Maroko. Każda z wiosek naśladowała lokalną architekturę z zachowaniem wyjątkowej dokładności w tworzeniu replik domów i dzieł sztuki. Szacuje się, że w czasach swej świetności zoo zostało odwiedzone przez pół miliarda gości!



 
Obecnie popadający w ruinę Jardin d’Agronomie Tropicale otwarty jest dla zwiedzających i dla wielu stanowi dość przygnębiającą pamiątkę po dawnych zwyczajach białych „dzikusów”.
 
 
187
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Wielopak Weekendowy DCX
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 7 oszustów i przekręty tak zwariowane, że aż trudno w nie uwierzyć!
Przejdź do artykułu Zupełnie nietrafione przepowiednie całkiem mądrych ludzi
Przejdź do artykułu Najlepsze miejsca na spędzenie udanego urlopu
Przejdź do artykułu Bożonarodzeniowa impreza na wojennym froncie
Przejdź do artykułu Liczniki i kokpity w samochodach, które wyprzedziły swoje czasy
Przejdź do artykułu Mrożące krew zdjęcia z psychiatryków sprzed kilkudziesięciu i więcej lat
Przejdź do artykułu Polska to nie kraj, to stan umysłu – Kazik Staszewski pokazał mamę
Przejdź do artykułu 10 gifów pokazujących jak Filipińczycy reagują na codzienne sytuacje
Przejdź do artykułu Zaskakujące źródło pochodzenia Świętego Mikołaja. A co jeśli był syberyjskim szamanem?

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą