Dziś o zaginionym Olafie, kupowaniu jagód, pani Lucynce, co artyście gażę wypłacała oraz o montażu paneli.
ZAGINIONY OLAFKsiężną małżonkę z siostrą i następcę tronu na zakupy do galerii zawiozłem. Żona mierzy różne rzeczy w coraz to nowych miejscach. Ja z rezygnacją, a syn ze stoickim spokojem przyglądamy się temu. Ogólnie nieco zaczyna nam się nudzić. W kolejnym sklepie młody znalazł jakąś leżankę i rozłożył się na niej. Odwróciłem się na moment, patrzę ponownie: ni ma - wcięło.
- Olafa nie ma! - ryknąłem.
Spowodowało to lekką panikę zarówno u małżonki, jak i pań obsługujących, ale żona w przymierzalni, a paniom jakoś młodzian w pamięci nie utkwił, widziały, że był, a teraz zniknął, ale gdzie i jak - nie wiadomo. Wystawiłem głowę przed sklep i widzę, że z boku rozmawia z siostrą żony. Uspokoiłem się, co nie przeszkodziło mi podgrzewać atmosfery i zza drzwi relacjonować "bezowocne" poszukiwania. Po chwili, już z uśmiechem na twarzy, wróciłem do sklepu.
- Znalazł pan dziecko? - zapytała jedna z ekspedientek.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą